Moja pierwsza hiszpańska Wielkanoc

Uliczki starego miasta w Esteponie podczas tegorocznej procesji Semana Santa.

Nie będzie to post o tradycji hiszpańskiej, o procesjach w sensie kto co niesie i co ile waży i dlaczego białe stożkowe nakrycia głowy zakrywające też całkowicie twarze to nie Ku Klux Klan, bo już chyba każdy pisał o tym, że to stara chrześcijańska tradycja ubioru pokutników. Nie będę też pisać o tym, że w Maladze platformę wielkanocną niesie sam Antonio Banderas, bo z pewnością większość z Was interesujących się Hiszpanią to wie, a może nawet widziało to na własne oczy.

Będzie to post o tym, jak ja przeżyłam de facto pierwszą moją Wielkanoc w Hiszpanii. Mimo bowiem, iż w Hiszpanii jesteśmy już jakiś czas, to wcześniej nie miałam okazji doświadczyć udziału w procesji wielkanocnej.

Wybrałam się na procesję w czwartek, świadomie nie wybierając piątku (dnia ukrzyżowania), bowiem chciałam zabrać ze sobą naszą 6-letnią córeczkę. Poszłyśmy na tę procesję razem z moją wspólniczką i serdeczną przyjaciółką Nadią. Wybrałyśmy procesję w Esteponie, miejscowości, w której same mieszkamy i która skradła jakiś czas temu moje serducho całkowicie. Ci z Was, którzy śledzą stronę VIDA LUZ i naszego bloga, zapewne doskonale wiedzą, jakie mam uczucia do Estepony.

Esteponę wybrałyśmy nie tylko dlatego, że tu mieszkamy. Celowo nie pojechałyśmy do Malagi czy nawet do Marbelli, by poczuć autentyczny, a przynajmniej nie tak bardzo turystyczny klimat tych obchodów. Nasz wybór okazał się być bardzo dobry. Zagraniczni turyści stanowili jakiś znikomy procent obserwujących procesję, co zdecydowanie dodało jej hiszpańskości.

Procesja wychodziła z kościoła, który znajduje się na starym mieście, co wymusiło niejako na samej procesji trasę przez - przecudne skądinąd - wąskie uliczki starego miasta, zdobione kolorowymi doniczkami pełnymi kwiatów zawieszonymi na murach domów.

Na moje pytanie, dlaczego oni się tak męczą niosąc ogromne platformy przez tak wąskie uliczki, usłyszałam od Nadii, że w Andaluzji nie jest jak w Polsce i tu nie ma kościoła na każdym rogu. W samej Esteponie są może dwa kościoły i wierni nie mają zbytnio innego wyjścia. Czy tak faktycznie jest - nie wiem, ale nadal nie mogę wyjść z podziwu dla tej ogromnej rzeszy ludzi zaangażowanych w procesje.

Bo procesja to nie tylko niesienie ważących prawie 1000 kg platform, to również całe bractwa przykościelne, które dostosowując się do tempa niosących platformę, towarzyszą im przez całą drogę procesji, często trwających przez cały Wielki Tydzień. To tysiące euro wydanych na stroje i akcesoria, to litry potu wylane podczas samych finalnych procesji, ale i również praktycznie przez cały rok przygotowań i prób.

I można tu powiedzieć, że to robią dla turystów, ale czy aby na pewno?

Ja osobiście nie mogłam wyjść z zachwytu patrząc na:

  • Kobiety idące przez kilometry wybrukowanej starówki w szpilkach i symbolicznych strojach żałobnych, z uniesionymi dumnie głowami

  • "Pokutników" niosących ciężkie świece, z których wosk kapał im nieustannie po białych rękawiczkach

  • Orkiestry grające dumnie, towarzysząc idącej procesji

  • Policjantów i innych mężczyzn z obsługi, którzy specjalnymi wysięgnikami unosili kable wysokiego napięcia, by nie zahaczyły o nie figury na platformach

I wszyscy oni - dumni i szczęśliwi, że mogą doświadczyć takiej nobilitacji i brać udział w tym bardzo przecież ważnym dla chrześcijan wydarzeniu - trudno było mi zgodzić się z twierdzeniem, że to tylko dla turystów.

Ja sama nie jestem osobą uczęszczającą do kościoła i mówiąc szczerze, dużo mogłabym zarzucić kościołowi katolickiemu, szczególnie w Polsce. Oczywiście nie utożsamiam wiary z kościołem, ale przyznam Wam się szczerze, że żadne święta w Polsce, w sensie żadna święconka w kościele katolickim w Polsce, nie zrobiły na mnie takiego wrażenia. Dla mnie udział w takiej procesji naprawdę zmusza do refleksji i przeżycia tego, o czym ta procesja jest.

Niesamowite było dla mnie również to, jakie zainteresowanie trwające wydarzenie wzbudziło u naszej 6-letniej córki. Ona wypytywała nas o wszystko:

  • Czemu oni mają takie szpiczaste nakrycie głowy (jak bohaterka z jej gry logicznej na tablecie)

  • Czemu te panie są ubrane na czarno

  • Kim jest ten pan niosący krzyż

  • Dlaczego król go tak ukarał

  • Czy Maria chciała być królową, a jeśli nie, to czemu ma koronę na głowie

Jak się domyślacie, nie były to łatwe pytania, a właściwie to odpowiedzi na nie nie były łatwe. Niemniej jednak udało się nam większość przystępnie dla 6-latki wytłumaczyć, co spowodowało również u nas dość sporo wielkanocnej refleksji.

Jeśli nawet nie rozważacie przeprowadzki do Hiszpanii (w czym oczywiście chętnie Wam pomożemy), to zdecydowanie zachęcam Was do przyjechania na którąś Wielkanoc do Andaluzji i doświadczenia na własnej skórze tego artystycznego, a przede wszystkim duchowego wydarzenia.


Masz pytania po przeczytaniu tego artykułu?

Napisz do nas na WhatsApp! Odpowiadamy szybko i chętnie porozmawiamy o Twoich planach związanych z Hiszpanią.

Previous
Previous

Szlachetna siła w spódnicy

Next
Next

Czy Hiszpania jest dla każdego?